środa, 31 grudnia 2014

..tylko nie podsumowanie! refleks ja

No właśnie. Czy jest sens się rozpisywać? Im bardziej podobała mi się ta etykietka, tym mniej piwo smakowało. Bo chyba ta grafika to jedyny pozytyw tej produkcji. Niewyraźne, mdłe, bez piany, goryczka śladowa, z jakimś ja wiem... aptecznym posmakiem. Nie mylić z apetycznym. Finito.

Co się porobiło.. Parę dni temu odmówiłem wypicia puszki Harnasia, wolałem siedzieć o suchym pysku. Patrząc z dystansu - głupio trochę, bo i rodzinnie, i piwo. No trudno.. Gardło przepalone IPAmi, więc cóż.. A jednocześnie, gdy wcześniej wspomniałem o Wiedniu (czy raczej Heinekenie tam.. ;) to patrząc na te miłe wspomnienia - pytanie: co się wtedy piło? zakłopotać może. Seanse filmowe u Brata, no to na pewno Dębowe Mocne z reguły było. Posiedzenia z Shandym w NOT czy innych podobnych miejscach, np. przepicie kasy, którą otrzymał z okazji Dnia Dziecka (spoko, I rok studiów), to EB. Parkowe piwo po egzaminie z romantyzmu.. Chyba Herbowe.. Pierwsza małżeńska eskapada (heh, podróż poślubna) do Pragi, gdy jechałem uzbrojony w wiedzę, iż czeskie piwa najlepsze są, a Radegast (info z zinów) to już w ogóle.. Na miejscu pani pilot Iza w sumie bogatszy przegląd piw zrobiła, chociaż tylko Cervenego Draka pamiętam. Ale kolejne wypady w Karkonosze, to już wiadomo.. Gambrinus, Velkopopovicky Kozel, Krusovice.. Ogólne zagraniczne dylematy butelkowe: pić na akord i odlepiać w zlewie lub pod prysznicem lub dźwigać ze sobą szkło.. Smaczny i pijalny Gosser, budzący zdziwienie, że na Węgrzech nieźle browarnictwo stoi. A dopiero później: "Co? Made in Austria?". Takie tam zaskoczenie. Z kolei Bałkany, to hm.. brązowe, półtoralitrowe.. taa, plastikowe butle. Ale co w nich było? Na pewno nie Karlovacko czy Ozujsko.. Za to pijalne nad miarę. Czy to spod stolika w jakiejś pizzerii, wieczorem na plaży.. Albo, aż wstyd się przyznać, samodzielnie w hotelu, uciekając od upału. Testowanie klimy i wychłodzenia lodówki. I jak ta butla zeszła...?? A później: Harnasia nie, za to nówka z półki.. No i są rozczarowania ;)





wtorek, 30 grudnia 2014

..żyto panie, jak owies

Raczej miłe wspomnienia z Radugą się wiążą, choć jednoznacznej opinii nie mam jeszcze o tym browarze wyrobionej. Na pewno będą kolejne próby, wciąż tak jakby nie dotarliśmy się jednak. Ale fakt - mają swój styl, strasznie fajnie im choćby etykietki wychodzą. Piwo ze stylem rye powiązane, aż takim znawcą, by z zamkniętymi oczami to rozpoznać to nie jestem. Kolor nie do końca czerwony, ale blisko, gdzieś obok. Niezła piana, dość trwała w sumie. Aromaty amerykańskie, jednak oprócz cytrusów, owocowości.. Hm, lekki sosnowy aromat? Tak żywiczny po prostu. Goryczy z deka również się znajdzie, ale raczej nie aż 70 IBU. Znaczy - nie sprawia aż takiego wrażenia. Odrobinę kwaskowe, słodowe. Jest naprawdę dość fajnie i przyjemnie; ciekawe, czy nie byłoby fajniej bez tego żywicznego posmaku...

Hm, tak mi się przypomina, jak to Kuba na dniach pięknie słownictwem się posługiwał.. Wiadomym słownictwem ;) Ale tak: ani znaczenia nie zna, ani pałeru danych wyrazów, ale... Wie, że igra :D
Choćby tak... Posadziłem go na sedes, siedzę naprzeciwko, asekurując.. Ma się ku końcowi, a wtedy rozpromieniony Kuba rzecze, patrząc na mię: `Ti menda`. Hmm, pomijam, że słowo w naszym domu praktycznie nieużywane, to wzbudza moje zaciekawienie... Kuba dalej: `Ja ku-jh`wa!`. Nooo.. Jeszcze siedzę, ale leżeć mi się chce. Kasia nie dosłyszała, a może.. Psychologicznie?? ;) `Tak, ty Kubuś jesteś!`. Więc.. Kuba raz jeszcze, jeszcze wyraźniej: `Ja KU-jh-wa! ..no, ku-jh-wa!` ..z takim zapałem, to z `r` nie będzie niedługo miał problemu! ;)



niedziela, 28 grudnia 2014

..historia zwykła jak drzwi

PS Seria piw świątecznych będzie może w jednym poście.. Trochę ich było, nie ma sensu rozdzielać. Choć jedna na przyjazd Brata czeka ;)

Nom, naczytałem się wiadomości z etykiety. Zresztą, Pinta to Pinta. Znaczy spodziewałem się jakiegoś deja vu, powrotu jednego z milszych wspomnień piwnych. Czyli: butelka schłodzonego Heinekena o 7 rano w busie, turystycznie wjeżdżającym do Wiednia. Coś koło 2003? 2004? roku.. No to próbujemy. Początki są iście znakomite. Świeży piwny aromat, piana wysoka jak należy, trwała również. Kolor też taki - hm - podręcznikowy. Smak.. Do smaku również trudno się przyczepić. Lekka goryczkowość, orzeźwiający posmak. Jest fajnie, odrobinę lajtowo. Może odrobinę zbyt wodniste.. No nie, chyba nie, tu bym się wahał. Jest ok. Można pozostać przy lagerze - bez wad. Tylko jedna kwestia mnie tu zastanawia. Ocena. Wszystko jest ok, wszystko właściwie na plus. Ale trudno mówić, że wystaje ponad inne; nie wyrywa.. No i tak chciałoby się rzec: przeciętne. Ale to akurat brzmi bardzo słabo jednak. Dobre? Bardzo dobre? To już sugeruje jednak pewne niespodzianki. A tu ich po prostu brak. Co by tu.. Chyba pozostanę przy: Ha, lager jak należy!!


Literacki bohater, ten o imieniu Dżej, miał parę trudnych dni za sobą. Impreza studencka przy ul. Swobodnej, później.. No właśnie później jest zagadkowe dość.. Wymiotna reakcja rodziców była spowodowana zielono-czarnymi smugami i smrodem unoszącym się z włosów Dżeja. Wygląd i zapach to efekt drobnego wypadku. Nie pamiętam jak i kto, ale Dżej podjął się próby oczyszczenia wielkiego akwarium, do którego wpadł. I wymazał się glonami oraz rybim gównem. Pozdro!




sobota, 20 grudnia 2014

..kraja się serce

Należy przyznać, że akurat ten wypust Krajański - jak najbardziej w gusta może trafić. No ok, trochę przesadziłem. Ale jest to po prostu solidne, średnio-dobre piwo, z hasłem: Można kupić jeszcze raz. Po przelaniu - faktycznie lekko mętne, chociaż bardziej na zasadzie lekkiej mgiełki, a nie mętnego, zmulonego płynu. Piana raczej z tych nietrwałych, szybko znika. Aromat bardziej słodowy, ale jednak jakaś chmielowa nuta też nozdrza atakuje. Smak łagodny, wszystko po lekko: słodowość, kwaskowość, alkoholowość. Nie jest źle!

Hm, pierwszy Krajan, którego zakup nawet bym powtórzył, a tu taki fragment prozy mnie się przypomniał.. To już raczej pożegnanie z banalizmem. I z pisaniem w ogóle, na -nastu linijkach przygoda się skończyła.

`Dżej widział lśnienie słońca na chmurach. Wszystko zaczynało się zlewać w różową pożogę, mgłę, kontury się zacierały, a on bezradnie rozglądał się wokół. Nagły podskok. Dżej aż syknął, gdyż uderzył czołem w sam środek autobusowej szyby. Mhm, pora wstać, zgarnąć plecak z siedzenia obok i przesunąć się ku wyjściu. Ale wszystko na spokojnie, był w autobusie sam, jedynie zgarbiony nad kierownicą kierowca rzucał mu od czasu do czasu podejrzliwe spojrzenia. Jak zawsze - na koniec tygodnia trafiał do swej rodzinnej miejscowości. Tym razem czuł się jakoś tak wyjątkowo. Czyżby dlatego, że jeszcze nigdy nie pojawił się tam skoro świt? Przebiegł przez puste o tej porze ulice. Gdzieś, za nim już, za parkanem rozszczekał się pies. No, szkoła, ulica, blok. I.. Zamknięte. Ech, dziwny zwyczaj, ciągnący się od niedzieli stanu wojennego. Ale wcale nie dlatego, że zamykane od wewnątrz drzwi na klatkę schodową broniły przed wjazdem ZOMO. Tamtej nocy okradziono piwnice, zniknęły pieczołowicie gromadzone przez długie miesiące konserwy ze smalcem i rybą, butelki wódki.. No, dużo rzeczy zmieniło właściciela. Słońce na niebie, wcale nie grzeje, majowy chłodny poranek. Trudno, Dżej bombarduje okno na pierwszym piętrze kamyczkami żwiru. W końcu słychać ruch, zaspany ojciec przekręcił zamek, zanim Dżej się z nim przywitał - zniknął mu na półpiętrze. Dopiero w otwartych drzwiach mieszkania ojciec odwrócił się, zmierzył Dżeja zdziwionym spojrzeniem, w końcu ledwie wykrztusił: - Dziecko, coś ty z siebie zrobił? Stojąca za nim matka zwymiotowała.`




środa, 17 grudnia 2014

..piękna wiosna tej zimy

Hm, skoro stało na półce.. Zresztą, mrozy już były, teraz pogoda z grubsza przedwiośnie przypomina. No to próbujemy :) Przyznam, że nie oglądając w necie oferty Kormorana - co jakiś czas jestem zaskakiwany. Kreatywni są, nie ma co! I trzeba przyznać, że jeśli nie są to jakieś piwne wyżyny, najwyższe półki, to na pewno jest to solidna, konkretna robota. A Warmińskie Rewolucje - to już w ogóle! Tym razem jednak: Marcowe. Noo, te zywieckie.. Mniejsza. Tu w każdym razie - chyba blisko definicji jest. Pierwsze wypusty miały sporą zawartość alko (kole 7,2 bodajże..); tu jest lżej. Na szczęście. Bo samo piwo jest wystarczająco treściwe. Piękna bursztynowa barwa, piana też firmowo. Trzyma się długo, sztywna jest. Aromat zdradza zawartość. Bo cóż, tak jak należy - baza i reszta słodowa jest. Ale taki zapach hmm, pieczywny? ;) lekko przypalony chleb - taki klimat - sympatycznie wypada. Jest na finiszu trochę goryczki, alkohol z lekka ukryty, słody, sympatyczne aromaty.. I w grudniu to dobrze smakuje i się komponuje.

Ze spotkania z panią z uniwersytetu, co o nauczaniu w klimacie multi-kulti uczyła.. No, dobra, pytanie nie padło. Ale myśleliśmy z Marcinem, jak by tu odreagować całość wykładu.. Jego ask, moja reszta:
- Czy pani nosi czador albo kwef?
- Tak. Pod spodem.







niedziela, 14 grudnia 2014

..studyjny banalizm

Kurczę. Mieszane uczucia mam. Bo etykietka, bo nazwa, bo opinie netowe. Że na 10 to swobodnie 9 można przyznać. A ja bym jednak taki hojny nie był. Znaczy - już po spróbowaniu. Ale, powtórzę, może też dlatego, że apetyt rozdmuchany był. Samym skojarzeniem z jedyną grą, w jaką na kompie pykam ;)
No dobra.. Jest solidnie, bardzo solidnie. Gdzieś z wyższej półki zdjęte. Jednak: trochę za dużo grejfrutów w aromacie, ta rześkość właściwie przesłania wszystko inne. Im dalej, tym ok, goryczki sporo się pojawia.. Ale.. No ale brakuje sporo do ideału, czy nawet tej 9-tki.. Słód walczy z goryczką, egzotyka z cytrusami.. Ładny kolorek, piana nie za wysoko, ale dość długo się utrzymuje. Warto spróbować. Dla szpanu.

Czasami, pośród wytężonej pracy umysłowej na studiach - pojawiała się myśl.. A może by tak pisarzem zostać? No i się próbowało. Chyba najmocniej upadł mi na mózg kierunek literacki zwany `banalizmem`. W ówczesnych Frondach, bruLionie może też, pojawiający się /z poezji oczywiście haiku Brzóski.. to był wzorzec :) Ileś tam próbek krótkich obrazków powstało.. O panu Józku z punktu Xero, o arogancji, coś tam jeszcze.. Nawet się te teksty zachowały. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że była to epoka dyskietek. Więc na tych dyskietkach sobie leżą obrazki. Możność odzyskania = zero. OK, w każdym razie coś bazgrałem, aż mój friend od piwa, wina, wódki, książek, muzyki, zajęć, czytelni, wykładów, filmów, szwendania się, zauroczeń, czyli Shandy - skrytykował te moje próbki. Nie że mocno. Po prostu: TO miał być banalizm!! A w każdym obrazku działo się za dużo! No i przestałem pisać :)




niedziela, 7 grudnia 2014

..zdumiewający dzień, c. d.

Przyznam, że na kolejne Birbanty z dużym zaciekawieniem czekam :) No i proszsz.. Bardzo ciekawy jednostrzałowiec, tylko na chmielu Simcoe warzony. I zupełnie tego nie czuć. Jest przearomatycznie, od żywicy do jakichś tropików, owoców egzotycznych..? Może lekko ciasteczkowo nawet. Smak - wyborny. Jest gorrryczka, słodycz się gdzieś w tle pojawia, słodowość.. I znów owocowo, od tropików po powiedzmy morele, trawę..? Fajowo. Ładny bursztynowy kolor, średnie nasycenie, solidna bąbelkowa piana.

Na salkę konsumpcyjną - wchodzą hipstery. Tu? U nas? W be-stoku? No szok. Może wycieczka objazdowa.. Że szlakiem lokali upadłych czy coś.. Więc może jednak nie są miejscowi. Dyskusję przy naszym stoliku wzbudziło szczególnie dolne okrycie pana. Bo był pan i dwie panie. No ja, przyznaję, raczej po czapce, okularach - subkulturowo go przypisałem. Ale chłopaki zapamiętały (cytuję smsa z czwartku - a impra we wtorek była - "I spodzień też niechudy był.") niby-sztyblety i spodnie ze ściągaczami. Niezłe zestawienie. Nawet bardzo złe. Ale mniejsza, wymaganiom trzeba sprostać. No więc hipsty siedzą, łażą, piją piwo z butelki, rozglądają się. Przy ladzie mały problem był.. Zresztą wcześniej też był. Zapodałem piwo, a pani zapytała, czy małe. Marcin to akurat wyjaśnił moim wzrostem. Ale całość zamówienia to jakaś masakra była.
- Poproszę sok jabłkowy.
- Tak.. To już wszystko?
- Nie, jeszcze piwo.
- Z sokiem?
- Nie, czyste.
- Małe?
- Nie, duże. I jeszcze: raz frytki, a raz z kotletem.
- To frytki oddzielnie?
- Jedna porcja tylko frytek, a jedna z kotletem. I surówkę proszę.
Surówki w sumie nie dostałem. Ale może nie zauważyłem jej na ladzie. Za to kotlet.. Ech, myślałem, że skoro Rycho tłumaczył długo o tym schabowym z kurczaka, to z przydziału też taki dostanę. Jednak schabowy (z drobiu) to schabowy, a kotlet to kotlet. Mielony. Ale spoko.
Zaś te drugie właśnie zamieszanie - spowodowane było moją, omyłkową zresztą, próbą buchnięcia im sztućców. Coś tam źle wyliczyłem z ilością.. Dogadać się po ludzku jednakowoż można. Ale to właśnie wtedy Marcin zobaczył ostateczny dowód hipsterski. Otóż na stół tam wjechały pierogi. Są talerze, sztućce, piwo.. To co, pora jeść? A nie! Pora wyciągnąć telefon i pstryk, pstryk.. I na instagram.. A pierogi stygną.. Jakieś to jednak.. Rozumiem Marcelinę, która na Bałkanach mój kubek z espresso też sfotografowała. Ale to, o tak o? No nie wiem, te z Biedry też po instagramach włóczą..?

Praca, Cechowa.. i jeszcze trzecia część dnia pozostała. Pełna zdarzeń różnych, zaskakujących, czasem też bardzo niemiło..




sobota, 6 grudnia 2014

..załatwione odmownie

Co do włoskich piw - to jakoś nie przypominam sobie większej fascynacji którymś. Te poniżej to czwarte, maksimum piąte spróbowane, pochodzące z tego kraju. Na blogu jest opis jednego, typowo rzemieślniczego. Te zaś pochodzi, jak z jednej stronki się dowiedziałem - z browaru bez historii. Założonego w 1997 roku bodajże. No spoko, znamy założone później ;)
W przypadku tego lagera - o fascynacji mowy być nie może. Jeden z plusów to ..ja wiem? barwa. Trochę ciemniejsza od typowo słomkowej. Piana wizualnie przyzwoita. Nie jest nagazowane masakrycznie.. I tyle tego. Pijąc - trudno wyczuć chmiel, brakuje jakiejkolwiek goryczki. Piwny zapach, wodnisty smak. Ok, na upał może i tak, ale na dzisiaj: browar bez historii, piwo bez wspomnień.

A co do wspomnień... No tak, miało być dokończenie trudnego do przeżycia dnia, opowieści o Kubie trochę też się nazbierało. A i kot przybył.. To jedno hasło Jakuba i krótkie wspomnienie o zmaganiach z gastronomią.
Kuba się budzi, dość późno, wciąż kaszlący i zakatarzony.. Babcia Jasia mówi, iż wnuk narzeka, że wcale się nie wyspał, że spał be i fe. Też go w końcu pytam, wszystko jasne: "Śpałem be, kataj w głowie mam. Gówno w głowie mam!"...nooo

Przypomniałem sobie takie dwie sytuacje. Jedna z kolegą Shandym, chyba I rok.. Wchodzimy do baru mlecznego, obok wku, po schodach (dawno go już nie ma zresztą...). Nie wiem, co nam odbiło, ale pani zza lady odmówiła nam wydania całości zamówienia. A może to jej odbiło..? Pamiętam, że miało być na biało. U mnie szło jakoś tak: ryż ze śmietaną, makaron z serem, budyń, szklanka mleka.. Że co, zjeść się nie da..? A gdybym dorzucił surówkę z rzepy..?
A druga konsternacja podmiotu wykonawczego miała miejsce w październiku chyba.. Skoczyłem do Multibrowaru, prosząc o: kawałek ciasta domowego, espresso i szota wściekły pies. Pan był lekko zmięszany, donosząc dania - nie wiedział za bardzo, w jakiej kolejności to miało iść. Ale w sumie taki deser trzyczęściowy całkiem spoko był. Jedynie szot odstawał, nie był zmrożony.




wtorek, 2 grudnia 2014

..pożerający dzień

Odkasplowanie i .. Buch. Ale zajechało. Niestety. W końcu jednak wiem, z czym taki charakterystyczny posmak niektórych piw połączyć można. Olśniło. Nazwijmy to: kwaśny paraprzetrawiony alkohol. Aż chce się rzec: przeżuty i wypluty.Takie coś odrzuca.No ale - trudno... Pierwszy łyk: oooo! nie jest tak źle! Kolejne: uuuuu! nie jest tak dobrze..
Na plus - na pewno to, że aromat, zapach z lekka się rozjechał ze smakiem. Przynajmniej częściowo. Nie czuć tej paskudnej kwaskowatości. Za to pozostał alkohol, który wszystko inne mocno tłumi. Choć w sumie 6% tego jest.. No i smak jest ciężki, właśnie z tą przytłaczającą nutą. Lepsze to, niż inne ewentualności, ale dobrze nie jest. Alkohol, słód, ciężko, topornie. Jasne, w porównaniu z wcześniej opisanym APA, to jest nawet spoko. Tyle, że nawet przy tej butelce może pojawić się myśl - "Po co, dlaczego? Czy nie lepiej jakiegoś sprawdzonego typowego koncerniaka zakupić?". No, pod mecz na pewno. Tylko że ta ciekawość.. Nowa etykietka, nowe wyzwania, itd. Ech, marketing! ;) Biorę do ręki gazetkę lidlową, tam z 20-30 regionalnych piw. Oho! A później.. No tak, towar przebrany, z 5 rodzajów pozostało.. To bierzemy, co jeszcze jest. no i .. Buch.

Coś z serii: Ciekawy dzień. Co głowę urywa.. Aż na dwie części podzielę tę krótką relację.. W każdym razie, zdarzyło się 25 listopada, iż... Aha, może tak - w sumie całe przedpołudnie można pominąć, z pracą od 8-ej, jeżdżeniem między szkołą Szymka a domem (po plecak na angielski, zapomniany) i empikiem. A później - znów praca. W końcu idziemy małą ekipką na nieco nieco do Cechowej. Witają nas radosne dźwięki z lewej sali. Jakieś tańce, hulanki.. Ale wyraźnie emeryckie, by nie rzec: babcine. Pieśni rzewne, skoczne, weselno-wiejski wokal. Szefowa później powie, że to Uniwersytet III Wieku. Hm, czyżby zajęcia z tańca? Arczi rozpoznaje melodie.. Jakaś "Róża...".. Aha, "Ciernista róża", coś tam. Marcin w końcu idzie rozpoznać, kto to tam pięknie gra? Wynika, że jednak z automatu, didżej puszcza. A może tylko podkład, sam zaś śpiewa? Ale to i tak niknie, gdyż.. Wuefmeny były już wcześniej przy stoliku, więc pewne obserwacje zostały przeprowadzone. I jakoś tak niewyraźnie do nas mówią. Okazuje się, że to nie spożycie, a wczucie. Stolik dalej - panna z kawalerem. Panny żem nie przyobserwował, nawet idąc do lady, ale na Kleopatrę make-up podobno zrobiony (tak Marcin twierdzi). Za to pan.. Ho ho. Dres hip-hopowy, z napisem właściwym. Zwisający, bo właściciel jeszcze przypakować nie zdążył. Za to słuchawy na szyi jeszcze większe. No i muza. Grana y komórczaka. Taki stolikowy didżej. Kolejny tego wieczoru, jak widać. Nie oceniajmy jednakowoż po wyglądzie. Propozycji romantycznej, nie przytoczę, bom nie słyszał. Ale inny dialog egzystencjalny.. Klasa. Zaczyna ona:
- W sobotę jadę do Hajnówki.
Milczenie. On:
- A na chuj ty tam?
Dłuższe milczenie. Ona, ze wzrokiem w sufit skierowanym:
-Yyy.. A jebie mnie to.
Wyrazy uznania, milczące, z naszego stolika jednakowoż.
Po jakimś czasie 80-letni kursant dosiada się do nich, poszukując popiołki. Zaczyna się pogawędka, z kultowym "A za perelelu...". A my dociekamy, po której stronie weteran był.. Wyklęty? Czy może jednak.. Pałowałbym? To już jednak tylko nasze przeróżne domysły.

Wpis rozbijam, na jeszcze jedną część, co by Grimmom nie podpaść..