niedziela, 28 grudnia 2014

..historia zwykła jak drzwi

PS Seria piw świątecznych będzie może w jednym poście.. Trochę ich było, nie ma sensu rozdzielać. Choć jedna na przyjazd Brata czeka ;)

Nom, naczytałem się wiadomości z etykiety. Zresztą, Pinta to Pinta. Znaczy spodziewałem się jakiegoś deja vu, powrotu jednego z milszych wspomnień piwnych. Czyli: butelka schłodzonego Heinekena o 7 rano w busie, turystycznie wjeżdżającym do Wiednia. Coś koło 2003? 2004? roku.. No to próbujemy. Początki są iście znakomite. Świeży piwny aromat, piana wysoka jak należy, trwała również. Kolor też taki - hm - podręcznikowy. Smak.. Do smaku również trudno się przyczepić. Lekka goryczkowość, orzeźwiający posmak. Jest fajnie, odrobinę lajtowo. Może odrobinę zbyt wodniste.. No nie, chyba nie, tu bym się wahał. Jest ok. Można pozostać przy lagerze - bez wad. Tylko jedna kwestia mnie tu zastanawia. Ocena. Wszystko jest ok, wszystko właściwie na plus. Ale trudno mówić, że wystaje ponad inne; nie wyrywa.. No i tak chciałoby się rzec: przeciętne. Ale to akurat brzmi bardzo słabo jednak. Dobre? Bardzo dobre? To już sugeruje jednak pewne niespodzianki. A tu ich po prostu brak. Co by tu.. Chyba pozostanę przy: Ha, lager jak należy!!


Literacki bohater, ten o imieniu Dżej, miał parę trudnych dni za sobą. Impreza studencka przy ul. Swobodnej, później.. No właśnie później jest zagadkowe dość.. Wymiotna reakcja rodziców była spowodowana zielono-czarnymi smugami i smrodem unoszącym się z włosów Dżeja. Wygląd i zapach to efekt drobnego wypadku. Nie pamiętam jak i kto, ale Dżej podjął się próby oczyszczenia wielkiego akwarium, do którego wpadł. I wymazał się glonami oraz rybim gównem. Pozdro!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz